Ostatni tydzień to była kompletna porażka, ponieważ stał pod znakiem zimy i awarii. O ile z powodu przeciętej opony przejechanie we środę tylko 20km nie było czymś szczególnie przykrym – ot, przytrafił się dzień odpoczynku, to zmasakrowany błotnik w sobotę, przez który w sobotę musiałem wrócić do domu po trzydziestu kilometrach sprawił, że straciłem główny trening tygodnia, tym bardziej, że z powodu największych tej zimy opadów śniegu jedyne, co mogłem zrobić w niedzielę to pobiegać (50 minut).
Czyli w sumie porządniej na rowerze jeździłem tylko we wtorek – żwawa przejażdżka na rundach z krótkimi, ale stromymi podjazdami oraz we czwartek, kiedy to spędziłem urocze czterdzieści trzy minuty jeżdżąc dokładnie takie same jak tydzień temu tempówki. Udało mi się na nich poprawiać czasy od 5 przez 15 do aż 25 sekund (i to na ostatniej rundzie) w zbliżonych warunkach – plus dla mnie :-)
Jeśli chodzi o podsumowanie lutego, to w tym miesiącu przejechałem 1170km, co zajęło mi blisko 46 godzin – wszytko na rowerze górskim po szosie na oponach 1,5”. Efekty tej jazdy są zdecydowanie widoczne – spokojnie znoszę trzy godziny jazdy nawet w relatywnie mocnym tempie, na podjazdach powoli zaczyna powracać znana z sezonu lekkość, schudłem do moich w miarę standardowych w tym okresie przygotowań 64kg, czuję się dobrze i.... wypatruję wiosny :-)